Facet i ryzyko
Długo już czekałem, żeby napisać coś sensownego o śmierci, brakowało mi jednakże odpowiedniego tła. Sytuacja zmieniła się za sprawą tegorocznej edycji Isle of Man Tourist Trophy. Jakby ktoś nie wiedział, Isle of Man TT to wyścig motocyklowy. Nie jest to jednak zwykła impreza dla fanów jednośladów. Wyścigi te są uznawane za jedne z najbardziej niebezpiecznych wydarzeń sportowych na świecie. Wystarczy powiedzieć, że praktycznie rok w rok ktoś ginie w tych zawodach. Trudno się dziwić, bo motocykliści osiągają zawrotne prędkości na trasach złożonych z wąskich i krętych ulic okalanych przez mury i ściany budynków. Każdy błąd w takich warunkach może się skończyć zgonem. Dosłownie każdy.
W tym roku również nie obyło się bez incydentów. Jedną z ofiar był 65-letni motocyklista Bob Price. Drugiego czerwca rozbił się on na ścianie budynku. Jest to tym bardziej smutne, gdyż Bob był bardzo doświadczonym zawodnikiem. Do tragedii doszło przez chwilową utratę kontroli nad motocyklem. Zawodnik rozbił się na drugim okrążeniu. Miał to być jego ostatni wyścig w karierze.
Wydarzenie te skłoniło mnie do refleksji nad istotą ryzyka. Jak to jest, że dalej tylu mężczyzn bierze udział w zawodach, w których praktycznie rok w rok ktoś ginie? Czy warto jest ryzykować życie dla adrenaliny? Nie lepiej siedzieć w domu i oglądać telewizję, albo zająć się pielęgnowaniem ogródka? Co do cholery skłoniło 65-latka do wzięcia udziału jednym z najbardziej niebezpiecznych wydarzeń świata?
Żeby odpowiedzieć sobie na te pytania, postanowiłem wpierw sięgnąć do naszych korzeni. Dawniej wyglądało to tak, że ojciec w wieku kilku lat(zależnie od danej kultury) zabierał chłopca spod opieki kobiet i uczył go tego, co będzie mu potrzebne do przeżycia. Nierzadko wiązało się to z umiejętnością walki lub polowania. Oczywistą konsekwencję tego stanu rzeczy było to, że często dochodziło do wypadków, również tych śmiertelnych. Śmierć nie była ludziom ani tak bardzo obca, ani tak strasznie straszna. Mężczyźni traktowali przemijanie jaką naturalną część życia. Przypominam, że były to czasy, kiedy połowa chorób kończyła się zgonem. Żyliśmy na pan brat z kostuchą. Nikt nie myślał o śmierci, bo wszyscy skupiali się na życiu.
Minęło trochę czasu, nadeszły żarówki, samochody i komputery. Nigdy jeszcze w historii nie żyliśmy w tak komfortowych warunkach. Nigdy jeszcze świat nie był tak bardzo bezpieczny. Nigdy jeszcze nie mieliśmy tak wiele i nigdy nie baliśmy się tak bardzo tego stracić. I tutaj zachodzi paradoks – im bardziej rozwinięta cywilizacja, tym więcej strachu przed stratą. Boimy się utraty naszego dorobku życiowego. Nie musimy się wysilać, dlatego tak wielu z nas ma brzuchy od piwa i ręce przyspawane do pilota od telewizora. Na każdego mężczyznę, który uprawia jakieś sporty ekstremalne, przypada stu innych, którzy wolą bezpieczne życie. Czy kiedyś nadejdzie dzień, gdzie 65-letni motocykliści rajdowi ryzykujący życie nie będę już mieli racji bytu?
Myślę, że nie. Ryzyko było, jest i będzie wpisane w nasze geny. Zawsze znajdą się śmiałkowie pokroju Boba Prica, Felixa Baumgartnera czy Ayrtona Senny. Mężczyźni, którzy boją się nudnego życia bardziej od śmierci. Wielu z nich, tak jak bracia Wright, miało w jakiś sposób wpływ na dzieje ludzkości. Historia nie posuwałaby się do przodu gdyby nie to, że zawsze pojawiał się przynajmniej jeden ryzykant, który robił to na co inni nie mogli się odważyć.
Jak to więc jest z tym szafowaniem życiem i pogardą dla śmierci? Czy warto ryzykować życie dla adrenaliny? Nie. Dla wspomnień i poczucia tego, że jest się żywym, swoistego sensu życia – tak. Życie trzeba łapać za bary. Prawda jest taka, ze śmierć może nas zastać wszędzie. Czasami następuje to w najdziwniejszych momentach. Był kiedyś przypadek pary, która zsunęła się z pochyłego dachu, na którym uprawiali seks. Nawet dostali za to nagrodę Darwina. Lepiej zginąć w wieku 65 lat w wypadku motocyklowym, niż umrzeć w łóżku po długiej i męczącej chorobie. Przynajmniej wnuki Boba Prica będą dumne z odważnego dziadka. Dlatego czasami warto zaśmiać się śmierci prosto w twarz.
W życiu chodzi nie o to, żeby przeżyć, ale żeby pożyć.